Jakie filmy lubisz?

No cóż, pytanie w tytule wpisu może wydawać się trochę infantylne. Skoro trafiłeś na blog o nazwie „Giallopedia” to z pewnością lubisz filmy giallo. Logiczne i oczywiste.
Tak samo jest ze mną. No, ale zebrało mi się na chwilę zwierzeń więc takie pytanie kieruję także do Was.

Giallo uwielbiam, ale nie zawsze tak było. Dlaczego? Ponieważ przez długi czas nie miałem pojęcia o istnieniu tego gatunku filmowego, choć kinem interesowałem się od zawsze. Jak każdy.
Aż tu pewnego razu, surfując po powierzchni i w głąb internetu, natrafiłem na jakieś dziwne, makabryczne plakaty filmowe i powtarzające się wszędzie jedno słowo: giallogiallo. Zacząłem drążyć temat, na razie zwabiony głównie tymi plakatami przedstawiającymi przemoc i goliznę. Sporządziłem sobie jakąś listę (to tych filmów jest aż tyle? dwadzieścia, prawie trzydzieści? a ja nic o nich nie słyszałem?) i zacząłem poszukiwania i oglądanie.
I tak to się zaczęło.

Nie pamiętam już od jakich tytułów zaczęła się moja przygoda z giallo, choć obstawiam, że był to któryś Argento. Jego bowiem nazwisko przewijało się, oczywiście, wszędzie i prawdopodobnie był to film Profondo rosso, choć głowy za to nie dam.

Początkowo wstydziłem się trochę tej swojej fascynacji nowo odkrytym gatunkiem filmowym. Ponieważ mam już swoje lata wydawało mi się, że to szybsze bicie serca w czasie oglądania włoskich produkcji z lat 1970-tych, ze słabym obrazem (bo kopia do kitu), słabym dźwiękiem i ogólnie jakieś toto kiczowate jest, spowodowane jest emocjonalnym powrotem do przeszłości. Że to jakieś wspomnienia dawnych dziecięcych lat, gdy w telewizji oglądało się ukradkiem filmy dla dorosłych.
Jednak jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że te włoskie thrillery przeżywają ogromny renesans i są bardzo (a nawet coraz bardziej) popularne wśród młodych kinomanów. Choć tego to już do dzisiaj nie rozumiem.

Owszem, giallo może często wydawać się pretensjonalne, kiczowate, tandetne.
Scenariusz może być nielogiczny, gra aktorska słaba, dialogi średnie, a efekty specjalne rodem ze szkółki teatralnej. Ale chyba właśnie tutaj tkwi urok tych filmów – trzeba uruchomić własną wyobraźnię, wykazać się dobrą wolą jako odbiorca, a wtedy okazuje się, że giallo wynagrodzi to nam swoim niezwykłym klimatem, urokiem nierealnej opowieści pełnej emocji, ludzkich dramatów, miłości i tragedii.

Później trochę o giallo zapomniałem, nie miałem głowy o tym myśleć – życiowe szare sprawy potrafią skutecznie odciągnąć od każdej pasji.
Gdy już głowa wróciła założyłem bloga – Giallopedię, która miała być (i jest) moim notatnikiem, gdzie notuję sobie to, czego dowiaduję się o tym kinie i o filmach, które obejrzę.
I rzecz jasna zapraszam Was wszystkich do czytania tych moich zapisków, wycinków, obrazków, znalezisk itd.

A co oglądam oprócz giallo?

Żeby nie odchodzić zbyt daleko i pozostać w kinie włoskim, to bardzo lubię ich kino policyjne, kryminały tzw. poliziotteschi (lub inaczej polizieschi). A jest tych produkcji sporo. Na szczęście są one odświeżane i wydawane w dobrej jakości na blu-rayach, więc mamy coraz lepszy do nich dostęp.

W dzieciństwie naoglądałem się tyle amerykańskich westernów (W samo południe, Rio Bravo, Dyliżans, 15:10 do Yumy itd.), że chyba nasyciłem się nimi na całe życie; nie czuję potrzeby powrotu do nich. Co innego jednak spaghetti-westerny. Lubię od czasu do czasu właśnie obejrzeć któryś z nich i dają mi one sporo radości.

Zombie. O tak, kiedyś mogłem oglądać je non-stop (i oglądałem). W końcu tak się tymi zombiakami znudziłem, że nie czułem już potrzeby powrotu do tych produkcji. Zresztą wydawało mi, że wiele z tych filmów to tylko pretekst, żeby pokazać masakrowanie i rozwalankę zombie i… nic więcej. Aż do czasu kiedy… nie zgadniecie.
Gdy cały świat opanował strach i terror związany z pandemicznym wirusem, temat zombie odzyskał dla mnie nowe znaczenie. Spojrzałem na to z zupełnie innej perspektywy. Nagle poczułem, że możliwe jest takie przeobrażenie naszego świata, że każdy z nas może stać się z dnia na dzień takim zombie.
Efekt? Dosłownie jednym tchem obejrzałem wszystkie sezony The Walking Dead i odzyskawszy nowe spojrzenie na ten temat jestem znów fanem filmów o zombie. Serial swoją drogą – rewelacyjny.

Może teraz przez chwilę, dla odmiany, napiszę jakich filmów nie lubię.

Otóż był taki nurt w kinie włoskim, jakiś kompletny fenomen, który wybuchł jak jakaś supernova, zwany kinem kanibalistycznym. Powstałe w latach 1970-80 starały się pod pretekstem pokazania zachowań prymitywnych plemion kanibali, zaprezentować widzom jak najbardziej realistyczne sceny tortur, kastracji, wydłubywania tego czy owego, wieszania, obcinania, przebijania, zjadania później tego wszystkiego i wiele innych atrakcji.
Tych produkcji nie lubię. Obejrzałem ze 3-4, te najbardziej znanych twórców i tylko pod kątem oceny efektów specjalnych, bo wzbudzają we mnie raczej obrzydzenie (a może właśnie tak ma być?).

Eksplorując katalogi wydawców, w poszukiwaniu kolejnych giallo do swojej kolekcji płytowej, widzę okładki mnóstwa tzw. produkcji grindhouse, o których czasami sobie poczytam, ale nic więcej.
Grindhouse, czyli amerykańskie niskobudżetowe produkcje, tzw. exploitation (kino eksploatacji) pełne perwersji, scen przemocy, gwałtów, makabry – i wszystko to pokazane w sposób jak najbardziej brudny i realistyczny. Po to, aby sprawić nam przyjemność.
Niestety, takie kino nie daje mi przyjemności, unikam go i uważam nawet, że oglądanie tych produkcji w nadmiarze może odbić się negatywnie na głowie oglądającego (przepraszam, jeśli kogoś uraziłem).

Uwielbiam horrory, ale mniej dosłowne. Nie lubię gore – lubię horrory psychologiczne.
Nadmienię, że do takich horrorów należą np. Psychoza Hitchcocka, Dziecko Rosemary Polańskiego, czy Suspiria Argento. Tym sposobem udało mi się właśnie wymienić moich trzech ulubionych reżyserów filmowych.
Uwielbiam stare kino grozy, te wszystkie Universal Monsters: Frankenstein, Dracula, Wilkołak, które następnie pojawiły się w nowych odsłonach w latach 1950-70-tych w brytyjskich produkcjach Hammer Films.
Te produkcje ze swoimi gwiazdami: Christopherem Lee, Peterem Cushing’iem, Vincentem Price’em oraz całą plejadą pięknych i zabójczo seksownych pań, to prawdziwe majstersztyki, do których mogę wciąż wracać.

No i, cofając się jeszcze bardziej w głąb historii kina, bardzo lubię kino nieme, z tą całą swoją teatralnością, patosem, przerysowaniem emocji.
Horrory okresu kina niemego należą do moich ulubionych: Nosferatu, Gabinet doktora Caligari, Golem, Upiór w operze itd.

Oprócz wymienionych, lubię i wciąż na nowo wracam do wielu innych produkcji filmowych. Do twórców, o których nie czas i miejsce tu pisać (Charlie Chaplin, Brian De Palma, Werner Herzog, Tim Burton, Jacques Tati, Indiana Jones, James Bond… 😉 ), ale których filmy na zawsze pozostaną w moim sercu.

A jakie Wy filmy lubicie?

Print Friendly, PDF & Email
Dodaj do zakładek Link.

Jedna odpowiedź na „Jakie filmy lubisz?

  1. Pingback:Poradnik kolekcjonera filmów cz. 2 – Giallopedia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *